piątek, 11 kwietnia 2014

012.

Nie chciałbym teraz odpowiadać na pytanie, jak to jest, mieć osiemnaście lat, chociaż za dziesięć lat pewnie powiem Ci, że byłem wtedy nieśmiertelny. Gdy jesteś dopiero co pełnoletni, przebiegasz przez ulicę na czerwonym, bo jesteś pewien, że to nadjeżdżający samochód rozbije się o Ciebie, że chodnik z perspektywy siódmego piętra jest gumowy, że każdy wypity alkohol w Twoim organizmie zamienia się w wodę, że możesz przyjąć więcej związków chemicznych niż szklarnia, bo Twój mózg jest kuloodporny i nieprzerwanie stabilny. Nic nas nie rozkruszy. Mamy po osiemnaście lat i moglibyśmy jeść szkło bez kaleczenia ust, pić kwas, wyskakiwać z okna tylko po to, aby wzbić się do lotu.

 Od dłuższego czasu czuję się żywa. Doprawdy, miła odmiana, zważając na fakt, że przez ostanie pół roku moimi najlepszymi przyjaciółkami były żyletki.
 Jak widać, człowiek mądrzeje, kiedy przyjdzie mu skończyć osiemnaście lat. Dużo się zmieniło od czasu, kiedy ostatnio tu pisałam. Przeszłam na rawfood, dzisiaj mija 11 dzień. Pomyślałam, że jeśli to mi nie pomoże, to nie pomoże mi już nic. Przekopałam całe internety w poszukiwaniu informacji, poświęciłam mnóstwo czasu na oglądanie filmików i wykładów z tym związanych i dało mi to dużego kopa. Jeśli to prawda, że dieta raw leczy wszystko, to ja chcę wyzdrowieć. Nie oczekuję, że zajmie mi to miesiąc czy dwa, w końcu żyłam niezdrowo przez kilkanaście lat. Prawda jest taka, że bardzo nie kochałam swojego ciała. W ogóle, nigdy nie czułam się jako tako z nim solidarna. Dotychczas "ja" było tworem mojej wyobraźni, tym głosikiem w głowie (który btw jest tylko iluzją). Przez 18 lat zaniedbałam się strasznie. Od dziecka byłam karmiona słodyczami, a chipsy jadłam praktycznie codziennie. Jadłam mięso. Był okres kiedy żyłam na 200kcal. Tyle dobrego, że nigdy nie jadłam fastfoodów.
  Powinnam już dawno mieć raka i umrzeć. Żaden organizm nie ma prawa poradzić sobie żyjąc w takich warunkach. Faszerowałam się przetworzonym żarciem, naiwnie wierząc, że jest ono ZDROWE. Marzenie ściętej głowy. Z tej perspektywy wydaje się to naprawdę śmieszne, że odżywiając się w ten sposób, miałam jeszcze czelność dziwić się, że ważę 20 kilo więcej niż powinnam, miewam migreny, jestem uzależniona od kropelek do nosa i mam zmiany nastrojów jak stąd do Warszawy. Te dzieciaki. Na szczęście opamiętałam się szybko. Może nie na tyle szybko jakbym chciała (daj FSM żeby natchnęło mnie już w przedszkolu) ale wystarczająco szybko, żeby wszystko naprawić.
 Oczywiście nie oznacza to, że cokolwiek sobie narzucam, bo to mijałoby się z celem. Odżywiam się tak, bo chcę. Nie robię tego by być szczupła, a tym bardziej nie myślę w sposób "pobędę sobie 3 miesiące na raw, żeby zrzucić wagę, a później zacznę jeść normalnie". Teraz to owoce i warzywa są dla mnie normą. Tyle, że muszę popracować nad polubieniem niektórych z nich, szczególnie zieleniny. Zakładam, że przyjdzie mi to z czasem. W końcu moim ulubionym smakiem na świecie jest smak chipsów. Jednocześnie nie chcę się w żaden sposób ograniczać. Jak już mówiłam nie jestem na diecie jako takiej, bo dieta = depresja. Dlatego umówiłam się ze sobą, że jeżeli będę miała ochotę na pizzę, frytki, owsiankę czy talerz spaghetti, to nie zlinczuję się za zjedzenie ich. Kiedy raz zerwiesz jabłko z zakazanego drzewa, będziesz chciał zjeść kolejne i kolejne. Taka jest kolej rzeczy. Mam w głowie wiele smaków potraw, które naprawdę uwielbiam. Jest też wiele których jeszcze nie poznałam, a chciałabym. I chyba nie ma w tym nic złego, zjeść od czasu do czasu gotowane czy nawet nabiałowe. Ten styl życia nie jest karą. Nie chcę się ograniczać, żeby później zeschizować. Nie chcę widzieć w lustrze osoby, której nienawidzę, za to że zjadła batonika. W ogóle, nie chcę widzieć w lustrze osoby, której nienawidzę.
 Nienawidziłam siebie przez długi czas. Teraz wiem, że byłam idiotką. To aż niemożliwe, że jeszcze miesiąc temu dałabym się zastrzelić bez mrugnięcia okiem, gdyby ktoś mi to proponował. Byłam depresyjnym dzieckiem żalu, bo nie kochał mnie .........(tu wpisz imię), byłam gruba, byłam głupia, byłam jakaśtamjakaś tam. Teraz nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać. Jeszcze bezczelnie zwalałam winę na wszystkich poza sobą, niedoczekanie. Jakbym nie wiedziała, że sama decyduję o tym, kim jestem. Że ja to po prostu wypadkowa moich przeszłych działań, że moje problemy wynikają z lenistwa, a mój wygląd, jest odzwierciedleniem stylu życia, który prowadzę. I tyle, proste.
 Genialnie (nie sarkazm) postanowiłam wziąć odpowiedzialność za siebie. Szczerze, do tej pory nawet nie przyszło mi to do głowy. Może dla niektórych z Was było to oczywiste od zawsze, ale jak widać każdy dorasta we własnym tempie. Nie wiem czy zmiana sposobu myślenia jest w pakiecie z raw, czy to osobna kwestia, ale działa i to jest najważniejsze. Szybkość zmian jest przerażająca, ale nie boję się ich. Teraz nareszcie wiem że jestem na dobrej drodze.

2 komentarze:

  1. Szkoda, że tak rzadko teraz piszesz...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś piękna. Jesteś cholernie piękna w środku, masz szczerozłote wnętrze i lśnisz za każdym razem, gdy czytam co piszesz. Jest już strasznie późno. Może za późno. Ale dla mnie mimo wszystko jesteś kimś niesamowicie pięknym i wartościowym. A przeczytałam tylko to, co tu pisałaś.

    OdpowiedzUsuń